niedziela, 15 czerwca 2014

[1] Proszę pani, wszystko w porządku?

Budzik zdecydowanie był moim najgorszym wrogiem. Codziennie rano słyszałam jego przerażający, irytujący dźwięk, który próbował mnie budzić do szkoły. Właśnie- PRÓBOWAŁ. Zazwyczaj wygrywał z moją osobą, jednakże bywały takie dni, kiedy po prostu zrzucałam go z szafki na podłogę i szłam spać dalej. Wtedy kończył grać swoją straszną melodię, obwieszczającą całemu światu, że jest siódma rano i jak nie ruszę swojego tyłka, to zaraz spóźnię się na autobus.
Cóż... Nic dziwnego, że na pierwszej lekcji zazwyczaj jeszcze spałam i zachowywałam się jak zombie. Choć muszę przyznać, że lubiłam widzieć te mocno poirytowane, czerwone twarze nauczycieli, próbujących mnie obudzić. Przy okazji jeszcze mówili:  "Abbott! Co ty robisz, że na każdej mojej lekcji wykorzystujesz zeszyt jako poduszkę?!".  Niestety- nie byłam grzeczną uczennicą, która odrabiała każde zadanie domowe. Pomińmy fakt, iż wszyscy mi mówili, że jestem bardzo zdolna i powinnam w końcu wziąć się do roboty, bo świetlana przyszłość przede mną. Z przyswajaniem wiedzy nie miałam żadnych problemów. Nie musiałam ślęczeć nad książkami jak inni, żeby dostać w miarę dobrą ocenę. Powiedzmy, że słuchałam na lekcji i jakoś mi leciało. Po prostu... Chciałam zdać do następnej klasy. Nie wykorzystywałam więc swojego wrodzonego talentu i nie pozwalałam określać się mianem klasowego kujona, który tylko kuje. Twierdziłam, że oceny w dzienniku nie były wyznacznikiem inteligencji. Z resztą nie interesowała mnie brytyjska literatura. O wiele bardziej wolałam słuchać nauczyciela na zajęciach z techniki, czy czytać książki o robotyce, wypożyczone w pobliskiej bibliotece, aniżeli zastanawiać się, jak zinterpretować fragment Shakespeare'a.
Byłam dość dziwną osobą, która raczej nie pasowała do społeczeństwa. Młodzież w moim wieku chodziła na imprezy, upijała się do nieprzytomności albo latała po mieszkaniach innych, urządzając dzikie, zakazane domówki. Ja w tym czasie siedziałam w domu z przetłuszczonymi włosami i zastanawiałam się nad tym, co rzeczywiście chciałabym w życiu robić. Moi rodzice nie należeli do najbogatszych, choć przyznam, ze żyło nam się całkiem przyzwoicie. Nie mogłam więc porzucać szkoły i zajmować się swoimi durnymi marzeniami, które i tak zapewne nigdy nie ujrzą światła dziennego. Miałam swoje sekrety i za nic w świecie nie chciałam ich zdradzać. Nawet mamie oraz tacie nigdy nie przyznałam się do tego, że bardzo chciałabym stworzyć robota na wzór prawdziwego człowieka. Nie chodziło mi o taką zwyczajną, sztuczną inteligencję, która składała się z blachy i wymawiała jakieś pojedyncze, zaprogramowane w procesorze słówka. Raczej myślałam o czymś większym. O czymś bardziej niepojętym dla przeciętnego Brytyjczyka.
Potrafiłam po szkole siedzieć tylko na łóżku i zapisywać w starym notesie to, co przyszło mi do głowy. Chciałam zbudować najprawdziwszą w świecie sylwetkę. Coś, co do złudzenia przypominałoby przedstawiciela naszego gatunku, a tak naprawdę... Tylko by go przypominało z wyglądu. Układ nerwowy można byłoby zastąpić dość skomplikowanym łączem wielu kabli i przewodów, które trafiłyby do wszystkich kończyn, przechodząc przez nogi, dłonie, prowizoryczną szyję, załączoną na metalowej rurce, aż w końcu docierałoby do serca- najważniejszego procesora, panującego nad całością.
Brzmi jak typowa, żelazna puszka, prawda? Nic bardziej mylnego. Co by było, gdyby owa konstrukcja dostała nasze wszystkie uczucia i myśli? Jakby kable i połączenia przykryć sztuczną, idealnie bladą skórą z niedoskonałościami, gdyby stworzyć szklane oczy, wytwarzające najprawdziwsze, słone łzy? Przerażające. Chore. Beznadziejne. Nierealne. Nawet gdyby takie coś doszło do skutku, z pewnością zapanowałoby nad całym światem, tworząc swoją własną, niezniszczalną armię, pokonującą wszystkich ludzi. Tak, zdecydowanie miałam bujną wyobraźnię. Z jednej strony to było moim przekleństwem, a z drugiej... Jednak fajnie mi się wymyślało te wszystkie bzdury, dzięki którym się nie nudziłam.
Jak zaczęłam interesować się takimi bzdurami, które zupełnie nie pasują do persony w moim wieku? Pewnego dnia zobaczyłam całkowicie przypadkowo na youtube film, który stworzył jakiś mężczyzna po studiach na automatyce oraz robotyce. Dowiedziałam się, że był zapalonym fanem sztucznej inteligencji i pragnął osiągnąć podobny do mojego, cel. Może właśnie dlatego wymarzyłam sobie stworzenie blaszanego człowieka z uczuciami? Po prostu zaraziłam się tym od niego.
Jednej nocy potrafiłam przejrzeć jego całe konto, żeby obejrzeć każdy pojedynczy filmik, składający się na kurs z podstaw robotyki. To właśnie dzięki niemu zaczęłam się interesować o wiele bardziej skomplikowanymi rzeczami i wtedy jego kopalnia wiedzy mi już nie wystarczała. Przekopywałam przeróżne strony, zaczynając od sprawdzania projektów studentów z Wielkiej Brytanii, którzy skończyli podobny kierunek co mój youtube'owy mentor. Na pewnym forum, opartym na technice, informatyce i bionice, ktoś polecił mi książkę Isaac'a Assimov'a pod tytułem "Ja, robot". Krok po kroku, kabelek po kabelku, godzina po godzinie, zaczynałam przyswajać wiedzę, o której nikt nie miał pojęcia. Chowałam książki przed rodzicami, żeby przypadkiem nie pomyśleli, że jestem jakaś opętana. Ponadto nie mieli pojęcia o tym, iż zeszyty szkolne rzucałam gdzieś w kąt i skupiałam całą swoją uwagę na zainteresowaniach. Jedynie czasami widzieli mnie z moim tajemniczym zeszytem w ręce, w którym zazwyczaj kreśliłam projekty, oparte na tych widzianych w Internecie.
To właśnie ja nosiłam spodnie w domu. Choć ojca miałam niezwykle surowego, to i tak potrafił znikać na całe dnie, aby później wrócić późnym wieczorem i położyć się spać. W zasadzie go rozumiałam i dlatego musiałam szybciej dorosnąć, bo moja matka zachowywała się jak francuski piesek.
Kto wkręcał żarówki w domu? Ja. Kto naprawiał kable, gdy przez przypadek zostały przerwane? Ja. Kto musiał rozkręcać komputer, bo mamusia go przegrzała? Ja. Czasami naprawdę sądziłam, że nie jestem dziewczyną. Nie zachowywałam się jak przedstawicielka płci pięknej. Wszyscy nazywali mnie typową chłopczycą, babrającą się w oleju i smarze. W sumie... Nie przeszkadzało mi to. Wiedziałam, że jestem jaka jestem i nic na to nie poradzę. Chociaż moja mama czasem kręciła nosem. O wiele bardziej wolałaby typową paniusię, z którą mogłaby pójść do SPA i zrobić paznokcie, niż wpatrywać się w córkę, załatwiającą wszystkie, typowo męskie sprawy. Pod tym względem jej się dziecko nie udało.
Jak zwykle wyciągnęłam rękę w stronę nocnej szafki, by wyłączyć budzik. Choć próbowałam się podnieść, to nie mogłam. Kołdra zacisnęła mi się wokół bioder, a poduszka wessała moją głowę niemalże do środka, nie dając się podnieść. Było mi tak błogo... Ot, najsłodsze więzienie, które jedną nogą trzymało mnie jeszcze w wspaniałej, nieziemskiej krainie snów. Tak bardzo nie chciało mi się wstawać do szkoły. Nawet przez chwilę pomyślałam o tym, by oszukać rodziców i udać, że jestem bardzo ciężko chora. Może jakieś zatrucie pokarmowe? Albo grypa? Wtedy mogłabym zostać samiutka w domu i zająć się swoim ukochanym zeszytem, w którym tworzyłabym coraz to nowe pomysły i wyobrażała sobie, że dotykam przewodów do robotów, które kosztowały majątek. Teraz czułam się tak, jakbym wróciła po jakiejś dzikiej imprezie i miała wielkiego kaca. Czy mnie przypadkiem nie przejechał wczoraj jakiś czołg? Do późna coś notowałam, szkicowałam i od tego intensywnego myślenia rozbolała mnie głowa. Ot- typowa osoba, która zdecydowanie powinna zostać w domu i nie przerażać swoim wyglądem przypadkowych przechodniów na ulicy. Gdy tylko spojrzałam w lustro, stojące na przeciwko łóżka, zauważyłam dobrze znaną, smukłą twarz. Już nie zwróciłam uwagi na delikatne piegi, którymi obsypane były moje policzki i nos. Nie obchodziło mnie również to, że nie zdążę już wyprostować swoich jakże beznadziejnych, kasztanowych loków, beztrosko opadających na ramiona. Załamałam się nad wielkimi workami pod czekoladowymi oczętami. Wyglądałam niczym chińczyk! Taki typowy, rasowy chińczyk z przymrużonymi ślepiami. Westchnęłam ciężko, przecierając bladą buzię dłońmi.
Zazwyczaj o tej porze słyszałam krzyk mamy, która ostrzegała mnie, że śniadanie jest już gotowe. Dziwne... Tym razem nikt się z dołu nie odezwał. Wywróciłam oczętami, próbując minimalnie zapanować nad chaosem, znajdującym się na mojej głowie. Zdążyłam jedynie związać czuprynę w niski kucyk i założyć pierwsze lepsze jeans'owe spodnie oraz bluzkę z krótkim rękawem, bo zerknęłam na zegarek i naprawdę się przeraziłam godziną, którą pokazywał.
Zbiegłam po schodach na dół i choć potykałam się o własne nogi, to w całości dotarłam do jadalni. Moim oczom ukazał się typowy, zwyczajny obrazek-tato siedział przy stole i czytał gazetę, mama właśnie zalewała gorącą wodę na herbatę dla mnie i stawiała świeżą, gorącą jajecznicę prosto z patelni. Mimo tego cała ta sytuacja wydawała mi się jakaś... Obca. Rodzice nawet nie przywitali się ze mną. Ba! Nie spojrzeli nawet na moją osobę, kiedy pojawiłam się w pomieszczeniu.
Usiadłam na swoim krześle, wpatrując się w szarą gazetę, która zasłaniała zadumaną twarz ojca. Moją uwagę przykuł pogrubiony, czarny napis na pierwszej stronie:  Początek epidemii.
Chwyciłam widelec, który właśnie podała mi mama i włożyłam sobie do buzi trochę jajecznicy.
-Znowu żartują z jakichś głupot, tato?- Zapytałam, gdy już przełknęłam pierwszy kęs. Mimo tego jakiś dziwaczny dreszcz przeszedł po moich plecach, gdy wyobraziłam sobie setki ciał ludzkich, cierpiących z powodu straszliwej choroby.
Ojciec zerknął na mnie niepewnie zza gazety, marszcząc swoje ciemne, gęste brwi. Zanim cokolwiek powiedział, wziął parę łyków kawy, którą przed chwilą zrobiła mu mama.
-Powinnaś zacząć słuchać wiadomości, a nie ciągle siedzieć w tym swoim pokoju i malować jakieś głupoty.- Mruknął nieprzyjemnie, odkładając gazetę na bok. Skrzywiłam się delikatnie, wypuszczając ze świstem powietrze.
-Daj spokój, przecież interesuję się otaczającym mnie światem, tylko... Ostatnio jakoś wolałam odciąć się od tego wszystkiego i skupić na swoich projektach. To są PROJEKTY, nie jakieś tam rysunki! Kiedy to wreszcie zrozumiesz?- Pokręciłam głową, odgarniając wolny kosmyk kasztanowych włosów, który opadł mi na czoło.
-Jedno i to samo.- Sprostował, przypatrując się mi uważnie.
Nie miałam ochoty z nim dyskutować. Raczej wątpiłam, że kiedykolwiek mnie zrozumie. Przecież to był George Abbott, który skończył studia i został prawnikiem. Humaniści i umysły ścisłe... Dwa inne światy, które zawsze będą ze sobą w pewnym stopniu rywalizowały.
Uniosłam jedną brew, jakoby w niemym oburzeniu. Nadal nie odpowiedział mi na pytanie, które w tym momencie najbardziej mnie nurtowało.
Ojciec przysunął szarą gazetę w moją stronę, odstawiając gorącą kawę na stole. Czym prędzej podniósł się z krzesła i odniósł talerz do zlewu. Okej, może był surowym opiekunem, ale nigdy nie zachowywał się w taki sposób. Zwykle chciał mi wszystko wytłumaczyć, a jak czegoś nie rozumiałam, to stawał na głowie, bym tylko jakoś rozwiązała ten problem i przestała się nim zadręczać. Teraz dał mi wyraźny sygnał do tego, bym sama się tym zajęła.
Prychnęłam cicho, chwytając prasę w dłonie. Znów zerknęłam na wielki napis, który przed paroma minutami mnie zaintrygował. Przekartkowałam parę stron do przodu i moim oczom ukazał się... Wielki, obszerny artykuł na temat domniemanej epidemii. Sprawa jednak nie była taka błaha, jak mi się z początku wydawało. Przełknęłam głośno ślinę, kątem oka obserwując swoją matkę, która przerwała na moment domowe czynności i zatrzymała na mnie wzrok, oczekując reakcji po przeczytaniu artykułu.

Tak naprawdę nie wiadomo, jak wytłumaczyć to, co się w dzisiejszych czasach dzieje. Informacja, którą dostaliśmy parę dni temu, wstrząsnęła całą redakcją. Teraz chcemy się podzielić nią z naszymi czytelnikami i przestrzec ich przed nieuleczalnym wirusem, rozprzestrzeniającym się w zastraszająco szybkim tempie.
Dokładnie 5 lat temu powołano specjalną organizację, która miała walczyć ze śmiertelnym, tajemniczym wirusem. Wtedy jeszcze nikt nie słyszał o paskudnej zarazie, która zmieniała ludzi nie do poznania. Lekarze zajmowali się ciężko chorymi osobami w opuszczonym, poddanym kwarantannie szpitalu i próbowali  wyleczyć swoich pacjentów bardzo silnymi antybiotykami. Tłumaczyli, że to bardzo dziwna odmiana grzybicy, która potrafi dostać się do układu nerwowego. Stany Zjednoczone były jedynym państwem, w którym zainfekowani ludzie mogli próbować się wyleczyć. Agencja składała się z licznego grona doświadczonych naukowców, pracujących nad specjalistycznymi szczepionkami i przeprowadzającymi liczne badania dotyczące tajemniczego schorzenia. Niestety, jak się okazało po dwóch latach- owy wirus atakuje dojrzałe organizmy. Naukowcy, którzy przebywali najwięcej z zainfekowanymi, w bardzo krótkim czasie sami zostawali schwytani w szpony wirusa. Jednostka po jednostce wykruszała się, a ludzie umierali w wielkich męczarniach, dusząc się grzybnią, narastającą na ich skórze.
W organizacji ogłoszono czerwony alarm. Brakowało pracowników, lekarzy i wolontariuszy, którzy mogliby zajmować się chorymi. Ludzie załamywali ręce, bojąc się o każdy kolejny dzień.
Niestety wirus był na tyle silny, że zainfekował wszystkich przedstawicieli agencji, próbujących ratować pojedyncze jednostki.
Nikt nie wie, jak walczyć z zarazą. Ostatnią nadzieją była powyżej opisana, amerykańska organizacja. Wirus jednak okazał się silniejszy.
Liczba osób chorych w Ameryce zwiększa się z każdą kolejną sekundą. Umierają następne, niewinne osoby. Niektórzy ludzie zabijają zakażonych, aby zatrzymać ten przerażający proces.
Choć nasza Wielka Brytania leży wiele kilometrów dalej od samego serca wybuchu epidemii, jedno jest pewne- my będziemy następni, zaraz po Afryce oraz połowie Europy.

Chłonęłam czekoladowymi oczami każdą literkę, każde kolejne zdanie, układające mi się w straszliwą całość. Skakałam oczami po czarnej, wydrukowanej przepowiedni śmierci i próbowałam powstrzymać drżenie dolnej wargi. W końcu odłożyłam gazetę, zerkając niepewnie na ojca, który wpatrywał się w jakieś nieokreślone miejsce na podłodze. Nie. To nie mogła być prawda. Nie mogła.
-I c-co teraz?- Zapytałam cicho.
-Czekamy na pewną śmierć. -Mruknął kąśliwie ojciec, który zaczął się śmiać.
-George!- Zaprzeczyła głośno mama, która położyła mi ręce na ramionach. -To nie jest powód do śmiechu!
Przez ułamek sekundy mogłam odetchnąć z ulgą i rozluźnić spięte z nerwów mięśnie. Potrzebowałam takiego delikatnego, pozytywnego komentarza, który zadziałał na mnie kojąco.
-Tak, bo przecież żyjemy w filmie science-fiction.- Tata nie przestawał żartować, kręcąc głową z politowaniem.
Ja natomiast słuchałam ich z otwartą buzią, czując, jak długie paznokcie mojej matki powoli zaczynają wbijać mi się w skórę. Dopiero gdy syknęłam, odsunęła się ode mnie i oparła o szafkę, na której jeszcze przed chwilą gotowała się woda w elektrycznym czajniku.
-Zbieraj się do szkoły, Vinnie, bo znowu się spóźnisz.- Rozkazał poważnym tonem.
Serio? Po przeczytaniu takiego artykułu miałam tak po prostu pojechać do szkoły? Przecież ja nie wysiedzę w autobusie. Ba! Nie wysiedzę na lekcjach. Nie będę mogła się skupić nawet na technice, bo z tyłu głowy już do końca zostanie mi informacja o nadchodzącej epidemii.
-Zwariowałeś, George?- Obruszyła się matka. Tym razem to ona podniosła głos.
-Nie, to ty zwariowałaś. Sądzisz, że jakiś idiotyczny artykuł w gazecie może wprowadzić nas w paranoję? -Powoli zaczynał się irytować. -Wierzysz w jakieś głupoty, które nawet nie są poparte logicznymi argumentami? Skąd się wzięła ta organizacja? Kto dał na to pieniądze? Pewnie wiele ludzi w Ameryce nagle dostało kataru i dlatego tak panikują... Niech się dalej odżywiają w fast foodach, a takie właśnie będą efekty. -Spuścił głowę i wziął kolejny łyk kawy. Wyszedł z jadalni, uprzednio całując mamę w policzek i mierzwiąc mi dłonią włosy. Usłyszałam trzask drzwi frontowych, a następnie odpalany silnik samochodu.
To wszystko rzeczywiście brzmiało jak pieprzony scenariusz do filmu, który niedługo miał zostać wyświetlany w kinach. Nie wiedziałam, co mam robić. Wydawało mi się, że moja dusza uleciała gdzieś z ciała i krąży po pokoju, obserwując to wszystko z daleka. Miałam wrażenie, iż cała ta sytuacja dzieje się z daleka ode mnie, jakby mnie nie dotyczyła. Zerknęłam na mamę, a następnie na zegarek, który wisiał nad lodówką. Wskazówka niebezpiecznie brnęła w jedną stronę, oznajmiając, że zostało mi tylko dwadzieścia minut do rozpoczęcia lekcji. Cholerny czas. Ile godzin nam jeszcze zostało? W którym miejscu zatrzymała się zaraza? A może właśnie rozprzestrzeniała się nad Anglią, pieszcząc nozdrza niczego nie spodziewających się mieszkańców?... Pokręciłam z niedowierzaniem głową, próbując uwierzyć w słowa taty. Powtarzałam jego słowa niczym mantrę. To był tylko żart. Zwyczajny, idiotyczny żart.
Podróż do szkoły mimo wszystko ciągnęła mi się w nieskończoność. Obserwowałam każdego człowieka z osobna, przylegając plecami do zimnej szyby i zasłaniając twarz szalikiem, który owijał mi szyję. Wpadłam w jakąś psychozę. Miałam ochotę wyskoczyć przez okno, gdy tylko ktoś kichnął, bo myślałam, że to właśnie ten tajemniczy wirus, pochodzący z Ameryki. To było żałosne. Zachowywałam się zupełnie tak, jak moja matka- desperatka, wierząca w każde słowo. Musiałam się natychmiast ogarnąć, choć nie ukrywam- wyleciałam z pojazdu przystanek wcześniej, żeby nie mieć styczności z zakatarzonymi mieszkańcami.
Widząc znajomy budynek swojego liceum, odetchnęłam z ulgą. Miałam nadzieję, że choć w placówce odnajdę na chwilę spokój i gdy spotkam się ze znajomymi z klasy, znowu będę mogła pomyśleć o czymś zupełnie innym. W zasadzie mój umysł opróżnił się z niepotrzebnych przemyśleń zaraz po tym, gdy usłyszałam dzwonek na lekcje. Rzuciłam się biegiem do środka, nie zatrzymując się nawet w szatni. Po prostu leciałam przez zatłoczony korytarz, żeby odnaleźć swoją klasę i nie zostać wywołaną do odpowiedzi z literatury. Na szczęście parę metrów przed sobą zobaczyłam wyprostowaną niczym struna nauczycielkę, trzymającą pod pachą nasz dziennik. Poruszała się jak zwykle- powoli, z brodą uniesioną do góry. Westchnęłam, zdejmując w biegu szalik oraz płaszcz. Grzecznie się jej ukłoniłam i rzuciłam ciche "cześć" zebranym pod salą ludziom.
Gdy tylko weszłam do środka, od razu zajęłam swoje miejsce w czwartej ławce. Nie chciałam siadać zupełnie z tyłu i wzbudzać podejrzeń. Zwykle spoczywałam w rzędzie środkowym, żeby zasłaniał mnie ktoś z przodu, gdy ja w najlepsze drzemałam sobie na blacie, albo rozpracowywałam podstawowe układy i zespoły robotów. Tym razem miałam rozpracować podstawowy układ zasilania, sterowania i ruchu, choć gdy tylko otworzyłam swój pokreślony notatnik, od razu przypomniałam sobie o wybuchu epidemii. Nawet nie zdążyłam z nikim na ten temat porozmawiać, bo zaskoczył mnie dzwonek i profesorka.
Pani Baker była typową, mającą swój świat, nauczycielką literatury. Choć była jednostką wymagającą, stawiającą najgorsze oceny z esejów, to i tak potrafiła całymi godzinami gadać o swoim życiu i o kotach, których posiadała aż sześć. Typowa stara panna, która zaczynała miewać problemy z głową. Czasami gadała sama do siebie, albo powtarzała ostatnie wyrazy, gdy do nas mówiła. Ot, niby małe szczegóły, ale uczniowie je wszystkie wyłapywali.
-Dzisiaj nie pytam, bo się źle czuję. Mam migrenę, a gdy usłyszę wasze pozbawione uczuć odpowiedzi... Załamię się chyba jeszcze bardziej. Zapiszcie temat lekcji.- Powiedziała, otwierając dziennik i przejeżdżając palcem po liście obecności. Po klasie rozległo się charakterystyczne westchnięcie, świadczące o uldze, która zagościła zapewne w sercach wszystkich, nieprzygotowanych jednostek.
Baker odwróciła się tyłem do klasy i zaczęła pisać kredą słowo "temat". 
-Kto mi przypomni...?- Jednym uchem jej słuchałam, choć cały czas wpatrywałam się w swoje techniczne notatki oraz rozmyślałam o przewodach, zmieszanych z epidemią. Te wszystkie wątki tworzyły mieszankę wybuchową w mojej głowie.
-Proszę pani, wszystko w porządku?- Zapytała dziewczyna, która siedziała w pierwszej ławce, zaraz naprzeciwko tablicy. Dopiero teraz podniosłam wzrok z zeszytu. Wlepiłam czekoladowe tęczówki w tył sylwetki nauczycielki, która niebezpiecznie się zachwiała. Zupełnie tak, jakby nagle zrobiło jej się słabo. Pani Baker nadal trzymała prawą rękę w górze, jakby chciała kontynuować pisanie tematu, jednakże w jej palcach już nie spoczywała biała kreda. Po klasie rozległy się śmiechy oraz szepty, którym towarzyszyły złośliwe komentarze. Rozejrzałam się po swoich znajomych, marszcząc czoło i przygryzając dolną wargę ze zdenerwowania. Tylko nieliczni podnieśli się z krzeseł, nachylając do przodu, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Sama odsunęłam krzesło, aby wyjrzeć zza rudej czupryny kolegi z przodu.
-Tak, Lucy. Dziękuję. Po prostu zakręciło mi się w głowie.- Odparła słabym głosem nauczycielka, która odwróciła się do nas przodem i delikatnie uśmiechnęła. Choć siedziałam w czwartym rzędzie, doskonale widziałam jej błyszczące się od potu czoło. Pani profesor podniosła kredę z podłogi i znów zaczęła kreślić na tablicy koślawe litery, które miały ułożyć się w temat lekcji dotyczący "Romea i Julii". Wzruszyłam ramionami, wracając do swoich projektów, zawartych w notesie. Całkowicie pochłonęło mnie bazgranie czarnych plam na marginesie. Takim sposobem próbowałam się odstresować. Przerwałam czynność dopiero wtedy, kiedy usłyszałam głuchy łomot, a następnie przerażone okrzyki.
Serce stanęło mi w gardle, gdy zauważyłam, że pani Baker upadła na ziemię. Zamknęłam notes, odrzucając długopis gdzieś na bok. Poderwałam się z miejsca i o mały włos nie zaczepiłam nogą o torbę, leżącą na podłodze w przejściu pomiędzy ławkami. Wszyscy rzucili się w stronę nauczycielki, która leżała niczym trup na twardej podłodze. Dziewczyny, siedzące najbliżej tablicy, kucnęły przy jej nieprzytomnym ciele i podjęły nieudolną próbę reanimacji, połączoną z desperackimi błaganiami, żeby wróciła do świata żywych.
-Czekajcie, cholera jasna! W taki sposób jej nie pomożecie!- Oburzył się jeden z moich kolegów, Peter Simons, który już wyciągał gumowe rękawiczki z plecaka i podręczną apteczkę. Dobrze, że w klasie mieliśmy takiego kogoś, kto uczęszczał na dodatkowe zajęcia z pierwszej pomocy. Chłopak odsunął dwójkę zapłakanych dziewcząt, a następnie kucnął przy nauczycielce. Chyba on jako jedyny zachował zimną krew. Reszta wpadła w panikę, łapiąc się za głowy i pytając samych siebie, co takiego mogło się stać i co było powodem jej nagłego omdlenia.
Podeszłam bliżej, omijając kolejne przerażone sylwetki uczniów, wpatrujących się w całą tę scenę z przerażeniem. W końcu znalazłam się za plecami Peter'a i mogłam bardziej przyjrzeć się bladej twarzy profesorki, która nienaturalnie się zapadła. Wyglądała jak śmierć z głębokimi, czarnymi oczodołami i kościstymi policzkami, aktualnie jeszcze wyraźniej zarysowanymi. Choć miała na karku dopiero czterdziestkę, to w ciągu tej jednej, maleńkiej chwili, dodałabym jeszcze połowę jej wieku.
Chłopak nachylił się nad jej szeroko rozwartymi, sinymi wargami. Próbował sprawdzić, czy kobieta oddycha. W klasie w końcu zapadła cisza. Wszyscy oczekiwaliśmy jakiejkolwiek informacji czy wskazówek, co robić dalej.
-Pete...- Zaczęłam niepewnie, zatrzymując spojrzenie na oczach pani profesor. Nie zostały zasłonięte ciężkimi, sinymi powiekami. Tęczówki błyszczały złowrogo, a źrenice wgapiały się niemrawo w jedno miejsce, gdzieś na suficie, przedstawiając nic innego, jak najzwyczajniejsze w świecie przerażenie, zmieszane z zaskoczeniem.
Białko, dotychczasowe delikatnie naznaczone maleńkimi żyłkami, poczęło przybierać intensywną, różową barwę, która z każdą kolejną chwilą zaczęła zamieniać się na czystą, szkarłatną czerwień. Pani Baker sapnęła, wypuszczając ze swoich ust żółty obłoczek bliżej nieokreślonych pyłków, które zachwiały się niebezpiecznie w powietrzu. Jakaś jedna dziewczyna pisnęła i odskoczyła od poszkodowanej, opierając się o ścianę i zakrywając usta, żeby powstrzymać odruch wymiotny. Kolega nie zdążył zerknąć w moją stronę, by zrozumieć, o co mi chodzi. Wystarczył jeden ułamek sekundy, dosłownie jeden moment, jedno mrugnięcie, żeby kobieta wyciągnęła swoje kościste dłonie w górę i złapała chłopaka za szyję. Zacisnęła na niej swoje długie palce i wbiła w skórę brudne, zbyt długie paznokcie, z których odrywały się resztki lakieru. Wygięła swój kręgosłup w łuk, opierając czubek głowy o podłogę i przesuwając się powoli w przeciwną stronę.
Odruchowo złapałam nauczycielkę za ręce i zaczęłam szarpać z całych sił, by tylko puściła Pete'a. Simons zrobił się cały czerwony na twarzy. Jego oczy wybałuszyły się nienaturalnie, a klatka piersiowa próbowała przyswoić powietrze. Nie dawał rady wziąć głębszego wdechu. To wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Okrzyki ludzi, którzy gromadzili się wokół naszej trójki, zostawały mi gdzieś w płucach, odbijając się od żeber. Z przerażeniem starałam się uratować kolegę, którego policzki przybierały już fioletową barwę.
-Kur... Kurwa...- Wystękał przez zaciśnięte zęby, chwytając za nadgarstki nauczycielki. Próbował oswobodzić się z żelaznego uścisku. Ona go... Dusiła. Nasza miła pani od literatury właśnie odbierała swojemu uczniowi życie.
-Puszczaj, do cholery!- Wrzasnęłam przez łzy, nie przestając szarpać i drapać ją po rękach. Nie dawałam rady. Profesorka wyglądała tak, jakby nagle opętały ją siły najgorszego zła. Jakby wstąpił w nią demon o nadprzyrodzonej mocy, którego nikt nie potrafił okrzesać.
Mój drugi kolega, Chris, złapał ją za głowę i próbował jakoś uspokoić, jednakże z marnym skutkiem. Pani Baker zatopiła w jego nadgarstku zęby, tworząc świeżą, obficie krwawiącą ranę w kształcie półksiężyca. Chłopak syknął przeciągle, puszczając jej ciało i przykładając zranioną rękę do ust.
Zerknęłam na Peter'a. Widziałam, jak życie z niego powoli ulatuje. Dłonie, które dotychczas były zaciśnięte na kościstych kończynach nauczycielki, przestały już walczyć, podobnie jak jego cała sylwetka, na wpół przytomna.
Młodzież nie wiedziała, co ma robić. Czy próbować ratować swojego kolegę, czy raczej uciekać stąd jak najdalej. Ja wiedziałam jedno- nie mogłam bronić życia pani Baker, skoro stała się naszym największym wrogiem.
Chris oprzytomniał. Podszedł do ściany, przy której stał metalowy stojak na mapy. Z całej siły zamachnął się zdrową ręką i wycelował prosto w głowę nauczycielki. Ta jęknęła z bólu, gdy tylko na jej czole pojawiła się głęboka rana. Jej twarz wykrzywiła się nienaturalnie, zwracając oblicze w moją stronę. Sama upadłam na tyłek, uderzając plecami o ławkę, znajdującą się za mną. Peter osunął się na ziemię, kuląc nogi do siebie i kaszląc głośno. Złapałam się dłonie, próbując je jakoś rozmasować. Włożyłam chyba całą swoją siłę w szarpanie nauczycielki.
-Zabiłeś ją... Zabiłeś ją, Chris...- Wyszeptała Lucy, która stanęła nad głową nieprzytomnej nauczycielki.
-To co, może miałem patrzeć jak dusi nam Peter'a?!- Wybuchnął nasz wybawca, odrzucając metalowy stojak na bok. Sam zaczął przypatrywać się ranie, która nadal obficie krwawiła. -Cholera, to nie jest normalne.
-Zadzwońcie po pogotowie...- Wyjęczałam, próbując wstać. Podczołgałam się pod Pete'a, przewracając go na plecy i odchylając jego głowę do tyłu, by lepiej mu było oddychać. Dopiero gdy się uspokoił, musiałam zmusić go do dalszego działania i przejścia do gabinetu pielęgniarki.
Trzeba było się stąd wydostać jak najszybciej. Chwyciłam na wpół przytomnego Peter'a za ramię, ciągnąc go w swoją stronę i zmuszając do tego, aby wstał. Reszta klasy już dawno wybiegła z pomieszczenia, rozchodząc się na korytarzu we wszystkie możliwe strony. Kątem oka zauważyłam, że Lucy wzięła telefon i zadzwoniła po karetkę.
Poszkodowany chłopak zerknął na mnie swoimi matowymi, zmęczonymi oczami, opierając się o moje ciało i próbując przyswoić powietrze. Widziałam, że to sprawia mu wielki ból, bo krzywił się przy każdym głębszym wdechu, trzymając jedną ręką gardło.
-Peter, musisz dać radę, słyszysz?- Stęknęłam, próbując utrzymać jego ciężkie ciało na prawym boku. Spojrzałam za siebie, żeby upewnić się, że kobieta nie ocknęła się po uprzednim ogłuszeniu ją. Na szczęście nadal leżała nieprzytomna w tym samym miejscu. Powoli zmierzaliśmy do wyjścia, słysząc swoje własne, szybkie bicie serca, wypełniające przerażające szelesty i szepty, zmieszane z łkaniem, odbijającym się po klasie.
Wyszliśmy na korytarz. Panował tu taki harmider, jakby była przerwa. Albo jakby nagle ogłosili ewakuację. Dziewczyny osuwały się po ścianach, zakrywając mokre od łez twarze swoimi dłońmi, chłopaki próbowali je uspokoić, ale z marnym skutkiem. Nie chodziło tutaj tylko o naszą klasę. Widziałam obce mi twarze z grup osób młodszych i starszych. Co się właśnie działo? Nie wierzyłam w to, co widziałam. Scena do złudzenia przypominała taką z najgorszego horroru. Niestety- tym razem nie oglądałam go na spokojnie w kinie, czy w domu przed telewizorem. To ja miałam być główną bohaterką, znajdującą się w samym środku akcji.
Oparłam się o zamknięte do sali drzwi, próbując opanować swój oddech. Myślałam, że zaraz zemdleję, dlatego kazałam Peter'owi usiąść na podłodze, żeby przypadkiem nie upadł na twardą posadzkę. Na szczęście zajęła się nim jakaś nieznajoma dziewczyna, która zaraz podała mu butelkę wody.
 Szklane okienko, przez które można było zaglądać do klasy, roztrzaskało się na milion kawałeczków, upadających na korytarzu. Przez wolną przestrzeń wydostała się blada, nabita szkłem, dłoń nauczycielki, która jeszcze przed chwilą leżała nieprzytomna, z rozbitą głową i dość solidną, głęboką raną na czole.
-Kurwa, zabarykadujcie ją!- Wrzasnęłam przez płacz, czując, jak szarpie mnie za włosy i stara się wciągnąć mnie do środka.
Wirus. On już tu jest. Otworzyłam szeroko oczy, ale nie mogłam zrobić zupełnie nic. Zaczęłam panikować, a to chyba było najgorsze. Artykuł, epidemia, walka o życie... Czy właśnie tak miał się zacząć pogrom ludzkości?
-Vinnie!- Usłyszałam krzyk koleżanki z równoległej klasy. Jej jasna czupryna zamajaczyła mi pomiędzy dwójką chłopaków, zajmujących się ręką, która ciągnęła mnie do wrót piekieł. Szarpnęłam głową do przodu, jakimś cudem odrywając się od drzwi. Czułam, jak pojedyncze kropelki potu spływają mi po czole... Osunęłam się na podłogę, prosto pod nogi znajomej.
 -Co to do cholery jest?- Zapytała mnie słabym głosem dziewczyna, która wsunęła dłonie pod moje ramiona i podniosła do góry. Odwróciłyśmy się przodem od wejścia, które już zostało zasłonięte długimi ławkami i krzesłami. Kobieta nadal waliła w drzwi, wydając z siebie nieludzkie, przerażające odgłosy, jakby ją obdzierali ze skóry.
-To koniec, Carmen. Pieprzony koniec, nadejście najgorszego.- Wyjęczałam, ocierając wierzchem dłoni nos, mokry od łez i poprawiając bluzkę, która podwinęła mi się do góry. Próbowałam powstrzymać drżenie ciała, ale nie mogłam. Moje nogi były niczym z waty, nie potrafiłam ustać bez pomocy swojej znajomej.
-Wszyscy nauczyciele zwariowali. Musieliśmy się ewakuować z sal, żeby nas nie pozabijali. Stali się jakimiś mutantami, odpornymi na ból.- Sapnęła, robiąc parę kroków w tył i wpadając na przypadkową osobę, która biegła z płaczem przez korytarz, w stronę wyjścia.
Naszą rozmowę przerwał krzyk, który niemalże rozdzierał bębenki w uszach. Spojrzałyśmy w tamtą stronę i musiałyśmy czym prędzej zejść z przejścia, bo staranowaliby nas inni uczniowie, pędzący we wrzasku przed siebie. Nagle wszyscy zaczęli panicznie przepychać się przez tłum, nie patrząc już na kolegów. Każdy chciał wydostać się jak najszybciej na zewnątrz.
Carmen stanęła na palcach, by zobaczyć, cóż takiego się stało.
-Kurwa. Chodź, szybko.- Drgnęła, chwytając moje ramię mocniej i ruszając pędem za innymi ludźmi. Nawet nie zdążyłam zapytać, o co chodzi. Utykając, podążyłam za nią. Kręciło mi się w głowie. Gdybym mogła, już dawno upadłabym twarzą o twardy beton.
Gdzieś wśród tego całego wrzasku dało się usłyszeć ten sam, przerażający dźwięk, który wydostawał się z naszej sali. Tym razem był o wiele bardziej intensywny. Zupełnie jakby... Nauczycielka wydostała się z dotychczasowego więzienia. Nie widziałam szczegółów, ale przez rysy swoich kolegów z liceum mogłam zauważyć trzy, wygięte w nienaturalny sposób, sylwetki, poruszające się powoli w naszą stronę.
-Nie patrz tam, uciekaj!- Carmen musiała puścić moją rękę, bo wszyscy zaczęli pchać się na wąskie schody, żeby dostać się do wyjścia. Wyciągnęłam w jej stronę otwartą dłoń, ale już nie miałam jak jej chwycić. Byłam zmuszona przeciskać się przez inne osoby, pochłaniające te najsłabsze jednostki i depczące młodsze dzieciaki.
Popchnęliśmy główne, duże drzwi, które prowadziły na dziedziniec przed szkołą. Ludzie wylali się na chodnik niczym jedna, złączona łzami i potem masa. Jesienne słońce zadziałało na nas kojąco. Utrzymało w przekonaniu, że wydostaliśmy się z tego piekła, które stworzyli... Bliscy, dobrze nam znani ludzie. Zwykle sądziłam, że szkoła jest miejscem, gdzie można czuć się najbezpieczniej. Po dzisiejszym wydarzeniu mój światopogląd zmieni się nie do poznania. Rozejrzałam się naokoło. Różnobarwne plamy ubrań młodzieży zlewały się ze sobą. Czułam, że cały mój przełyk został zdarty przez krzyk i słone łzy, które próbowałam połykać. Razem z wszystkimi biegliśmy przed siebie, prosto do bramy, która prowadziła na główną, ruchliwą ulicę. Będąc już na chodniku, poza terenami szkoły, osunęłam się na kolana, opierając czoło o kostkę brukową. Wokół siebie słyszałam stłumione szlochy innych i rozmowy dzieciaków, które dzwoniły do rodziców o pomoc i o to, żeby jak najszybciej po nich przyjechali. Inni wymiotowali z nadmiaru wrażeń, a reszta nie kończyła desperackiej ucieczki, wpadając prosto na ulicę i nawet nie zważając na nadjeżdżające samochody.

Koszmar?... Koszmar miał się dopiero zacząć. 

7 komentarzy:

  1. wow! Moja reakcja jak przeczytałam rozdział! Podoba mi się wgl fabuła jest świetna!:D będę stala czytelniczka xx
    Wszystko jest tak świetnie opisane te emocje i wgl a najbardziej akcja w szkole matko :o masz wyobraźnię ;D
    Gratuluje pomysłu :3
    Czekam na kolejny ;)
    Pozdrawiam ;*
    @xRiskItAllx

    OdpowiedzUsuń
  2. Boski jest ten rozdział. Czytałam z zapartym tchem. Z niecierpliwością czekam na nexta. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. cudny, cudny!
    czekam na next!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Swietny!Faktycznie zupelnie cos innego niz "Gleboki oddech".Cholernie mi sie podobalo.Ale przez cb bede teraz miala schizy w szkole!Hah.Nie moge sie doczekac nastepnego rozdzialu.Weny zycze!

    OdpowiedzUsuń
  5. Tym rozdziałem rozwaliłaś system. Kupujesz mi nowy komputer ;P A co do rozdziału świetny i czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam powieści grozy, a ta zapowiada się naprawdę ciekawie. Czuję, że nas wszystkich jeszcze nieraz zaskoczysz. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział.
    Kocham mocno, @yeah_buddy_xo

    OdpowiedzUsuń
  7. Jezu! Genialny rozdział! Świetny pomysł na opowiadanie i w ogóle! Sama się wczułam w bohaterów podczas tej akcji z nauczycielką itd. Świetnie! Masz talent! :*

    OdpowiedzUsuń