sobota, 21 czerwca 2014

[2] Czułam jego oddech na swoim karku

Widząc dzieci w tragicznym stanie, niektórzy ludzie się zatrzymywali i pytali, czy wszystko w porządku. Inni dzwonili po pogotowie i tak naprawdę nie potrafili określić, co się mogło w szkole stać. Jeden facet stwierdził, że to chyba przyczyna tlenku węgla, który mógł nas otruć. Nie wiedziałam jak można było być takim idiotą. Tlenek węgla to przecież cichy zabójca. Gdyby się ulatniał, już dawno leżelibyśmy w szkole martwi.
Jakaś starsza pani zapytała leżącej obok mnie dziewczyny, gdzie są nauczyciele. Ta tylko zareagowała na to wybuchem płaczu, zakrywając podrapaną twarz.
Wychowawcy? Wychowawców już nie było. Dla mnie przestała istnieć taka praca, jak pedagog. Już nigdy więcej nie chciałam wracać do szkoły. Nawet nie mogłam spojrzeć na budynek liceum, bo bałam się, że z niego zaraz wyskoczą przerażające monstra, które dotychczas widziałam tylko w filmach.
Choć do tej pory cały czas myślałam o epidemii, to teraz w głowie miałam... Pustkę. Cholerną pustkę. Czułam się tak, jakby pozbawiono mnie wszystkich uczuć. Już nawet nie mogłam płakać, bo chyba skończyły mi się łzy. Chciałam do domu. Chciałam przytulić swoją mamę i wykrzyczeć ojcu w twarz, że to, o czym pisali w gazecie, to wcale nie były żarty. Odkaszlnęłam zalegającą w gardle ślinę, wypluwając resztki na ziemię. Poczułam, że śniadanie podchodzi mi do gardła. To było dla mnie zbyt dużo. Nigdy nie byłam silna psychicznie i choć czasem udawałam twardziela, to jak przychodziło co do czego, podkulałam ogon.
Po dłuższej chwili wszyscy mogli usłyszeć charakterystyczny odgłos syreny karetki pogotowia. Alarm odbijał mi się od ścianek czaszki, niemalże przerywając błony bębenkowe. Podniosłam głowę z chodnika i zatrzymałam błyszczące oczy na znajomym samochodzie, który właśnie wjechał na chodnik. Ratownicy medyczni wyskoczyli ze swojego pojazdu i ruszyli biegiem w naszą stronę, zajmując się pierwszymi dzieciakami, które leżały nieprzytomne na ziemi.
-Powiesz mi co się stało?- Poczułam, że ktoś kładzie mi rękę na plecach. Zerknęłam na jednolity uniform, kątem oka zauważając plakietkę z imieniem i nazwiskiem dorosłej kobiety z opieki medycznej.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, nie potrafiąc z siebie nic wykrztusić. Choć próbowałam jej wszystko wytłumaczyć, słowa stanęły mi w gardle i nie chciały wyjść na zewnątrz. Lekarka jedynie poklepała mnie pokrzepiająco po ramieniu i schyliła się bardziej, żeby utrzymać ze mną kontakt wzrokowy.
-Poszkodowanych jest więcej, Christine. Trzeba wezwać wsparcie.- Odezwał się jej towarzysz.
-W środku szkoły...- Mruknęłam w końcu, przełykając boleśnie ślinę i spoglądając na jej jasne oczy.
-W szkole ktoś został?- Zapytała mnie ratowniczka medyczna, marszcząc brwi.
Pokiwałam głową w odpowiedzi, próbując się podnieść. Kobieta mi pomogła, a następnie machnęła na swojego partnera, który pobiegł za nią z apteczką za bramę terenu szkoły.
Choć pomoc już przyjechała, to ja nadal nie czułam się bezpieczna. Złapałam swe ramiona, przyciskając ręce do klatki piersiowej jak najmocniej i próbowałam powstrzymać dreszcze, przeszywające całe ciało. Usiadłam na chodniku, odgarniając mokre loki z twarzy. Lustrowałam każdą sylwetkę z osobna, oceniając jej stan. Większość dzieci była równie mocno wystraszona, co ja- to wszystko. Tylko niektóre osoby mogły pochwalić się większymi lub mniejszymi zadrapaniami.
W tłumie nigdzie nie mogłam znaleźć ani Carmen, ani Peter'a z Chris'em, Lucy czy jakiejkolwiek osoby z mojej klasy. Byłam pośród innych, nieprzytomnych jednostek, wgapiając się bezsensownie w chodnik, usłany ciałami. Nie potrafiłam racjonalnie myśleć. Nawet nie podchodziłam do młodszych uczniów, aby im pomóc. Po prostu wpatrywałam się w ich wykrzywione bólem twarze. Wokół całego tego zamieszania zaczęli zbierać się kolejni ciekawscy ludzie, spoglądający na nas z wyraźnym zadziwieniem. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Szepty zaintrygowanych gapiów docierały do moich uszu i zalegały w tyle czaszki, tworząc nieprzyjemny szelest, połączony z rykiem przerażonych dzieciaków.
-Nie idźcie tam! Oni chcieli nas zabić!- Wrzasnęła za ratownikami jakaś dziewczyna, która właśnie siedziała na murku i odprowadzała ich wzrokiem. Niestety syreny kolejnych karetek, które tym razem zatrzymywały się na ulicy, zagłuszyły rozpaczliwą informację uczennicy.
Po moich  plecach przeszły dreszcze- przed oczami stanął mi obraz szalonej nauczycielki, duszącej Pete'a.
-Chodź, zajmiemy się twoją raną.- Męski głos zadźwięczał mi w prawym uchu. Wzdrygnęłam się, spoglądając na ratownika matowymi tęczówkami. Raną? Jaką raną? Przecież byłam cała i zdrowa, nie potrzebowałam żadnej opieki. Mimo to otworzyłam usta i pokiwałam głową na "tak", wstając z ziemi i ruszając w stronę pojazdu.
W momencie, kiedy lekarz pomagał mi wsiadać do karetki, pomyślałam o swoim bezcennym zeszycie i wszystkich rzeczach, które zostały w szkole. Przeklęłam siarczyście pod nosem, próbując powstrzymać łzy, wydostające się z moich ocząt tylko i wyłącznie z powodu złości. Przez tylne okienko, umiejscowione w drzwiach ambulansu, widziałam swoich znajomych ze szkoły, którymi zajęli się już kolejni przedstawiciele opieki medycznej. Syreny karetek ciągle przecinały szum wiatru i głośne silniki samochodów, poruszających się po pobliskiej ulicy.
Ratownik założył mi maseczkę z tlenem i zajął się dziewczyną siedzącą przede mną, która miała chyba złamaną rękę. Mój wzrok powędrował przez otwarte drzwi, w stronę szkoły. Budynek nadal stał niewzruszony, jakby zupełnie nic się nie stało... Zanim ratownicy zasłonili mi pole widzenia swoimi sylwetkami, moje czekoladowe tęczówki powędrowały jeszcze w stronę chodnika na przeciwko liceum.  Zaintrygował mnie czarny van. Na jego przyciemnione szyby wylewały się promienie jesiennego słońca. Chciałam przyjrzeć się mu jeszcze uważniej, ale podniesione głosy dorosłych ludzi świadczyły o tym, że muszę skupić całą uwagę na nich. Dopiero teraz zaniepokoiło mnie delikatne mrowienie na czole. Gdy dotknęłam skórę palcami, a następnie spojrzałam na opuszki- zobaczyłam na nich czerwoną maź. Jakim do cholery cudem nie czułam tego wcześniej? Może chodziło tutaj o emocje, które dopiero teraz powoli ze mnie ulatywały. Szok po wypadku minął, a organizm ponownie zaczynał reagować na silne bodźce ze środowiska zewnętrznego. Mimo tego jeszcze nie zwracałam uwagę na niektóre słowa, skierowane przez ratowników w stronę mojej osoby.
Drugi z lekarzy zaczął opatrywać mi ranę, przykładając białe gazy, nasączone jakąś zimną cieczą. Syknęłam cicho, bo trochę mnie zapiekło. Zmrużyłam oczy, starając się myśleć o czymś zupełnie innym. Nie mogłam opanować szybkiego bicia serca. Organ niemalże wyrywał mi się z klatki piersiowej, łamiąc żebra. Próbowałam brać głębsze wdechy, ale nawet maseczka z tlenem mi nie pomagała.
-Podamy ci coś na uspokojenie, dobrze?- Mruknął ratownik, kiedy skończył zajmować się moim zranionym czołem.
Kiwnęłam niepewnie łepetyną, biorąc dwa głębsze wdechy. Dopiero teraz zatrzymałam się dłużej na sylwetce nieznajomej dziewczyny. Rudowłosa, parę lat młodsza ode mnie. Kojarzyłam ją chyba ze szkolnej akademii, na której niedawno śpiewała. Cały czas trzymała się za prawą dłoń i przesuwała ją do tyłu, gdy lekarz ujmował ją w swoje ręce. Nawet przy delikatnym dotknięciu opuszkami palców, wydawała z siebie stłumiony okrzyk, świadczący o wielkim bólu. Aż ciarki przeszły mnie po plecach. Widziałam, jak cholernie musiała cierpieć przez złamaną rękę.
W końcu wyszłam z karetki o własnych siłach, zaopatrzona w jakieś lekarstwa, które rozlały po moim organizmie wyjątkowo nienaturalną obojętność i senność. Rozejrzałam się po okolicy, oceniając chodnik, na którym jeszcze przed chwilą leżała młodzież. Aktualnie wszyscy musieli rozejść się za taśmę, którą został odgrodzony teren. Na ulicy zrobił się korek, gdyż przed szkołę przyjechały również samochody policyjne.
Przed moim nosem przebiegła ekipa, ubrana w granatowe kombinezony oraz czarne kamizelki kuloodporne. Wszyscy mieli na głowach hełmy, a w rękach trzymali dość pokaźnej wielkości broń. Natychmiastowo zostałam złapana przez jednego z policjantów za ramię i przeprowadzona za karetkę pogotowia, dokładnie przed białą taśmą. Rozkazano mi nie zbliżać się do miejsca wypadku. Stanęłam niczym wryta, obok jakichś starych kobiet, które głośno plotkowały na temat całego zajścia. Zerknęłam na poruszającą się truchtem ekipę policjantów, która już znalazła się na terenie szkoły i szykowała do wejścia do placówki. Zacisnęłam z całej siły szczęki, rozglądając się naokoło. Czarny van, który jeszcze przed moim chwilowym pobytem w karetce, nagle zniknął. Po prostu rozpłynął się w powietrzu. Ślad po nim zaginął. Zmarszczyłam czoło, czując jak ktoś popycha mnie do przodu, na stojące tu uprzednio kobiety. Mężczyzna w jeans'owej kurtce schylił się pod białą taśmą i ruszył w stronę ekipy innych policjantów, znajdujących się przy radiowozie. Odczepił od swojego paska krótkofalówkę i przyłożył ją do ust. Nie mogłam dokładnie stwierdzić, co takiego mówił do głośniczka, ale wśród tego całego hałasu i zamieszania usłyszałam jedno, krótkie zdanie: "Potrzebne nam będzie wsparcie".
-Boże, Vinnie!
Odwróciłam się do tyłu, gdy jakiś znajomy głos wypowiedział moje imię. Mama niemalże od razu się rozpłakała, gdy tylko mnie zobaczyła. Zaczęła przeciskać się przez tłum gapiów, aby następnie chwycić mnie w ramiona i pocałować w samiutki czubek głowy. Wszyscy spoglądali na nas z zainteresowaniem, starając wsłuchać się rozmowę. Chyba mieli nadzieję, że dowiedzą się od nas czegoś więcej o tym całym cyrku przed  liceum.
-Mamo, nic mi nie jest... Dali mi tylko jakieś leki na uspokojenie, to wszystko. Na ten opatrunek nie zwracaj uwagi, zwykłe zadrapanie.- Próbowałam się od niej odkleić, ale z marnym skutkiem. Cały czas trzymała mnie w swoich ramionach, jakbym zaginęła na miesiąc albo i dłużej.
-Co się tu dzieje?- Zapytała.
Spojrzałam na nią smutnymi oczami, a następnie zerknęłam za nią- na to wszystko, co działo się gdzieś z boku. Słońce leniwie przebijało się przez złote liście. Ludzie nadal spieszyli się do pracy, samochody gnały przez ulice... Ktoś się śmiał, ktoś płakał. Pewna pani przywiązywała swojego pieska przy pobliskim daszku od piekarni. Tak naprawdę nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć. Tłumaczyć wszystko od początku? Wyjaśniać sprawę z prawdopodobnie zainfekowaną nauczycielką i wzbudzić w matce jeszcze większą panikę? Nie. Nie mogłam jej tego zrobić, przecież by mi tu zeszła na serce.
Pokręciłam głową, nic nie mówiąc.
Matka ujęła moją twarz w swoje zimne, drżące dłonie, a następnie chwyciła mnie za ramiona i pociągnęła w swoją stronę, zaczynając przeciskać się przez tłum obcych ludzi. Trzymała mnie jak najmocniej tylko potrafiła, bo czuła, że ledwo co stoję na nogach. Przeszłyśmy przez ulicę, kierując się w stronę naszego granatowego samochodu. Nie chciałam już patrzeć w stronę szkoły. Rodzicielka otworzyła mi drzwi ze strony pasażera i usadowiła na fotelu, zapinając pas bezpieczeństwa. Ułożyłam głowę na miękkim oparciu i przechyliłam ją na tyle, by oprzeć się o szybę. Dobrze, że mama mnie o nic więcej nie pytała. Po prostu odpaliła silnik i wyjechała na ulicę- w stronę domu. W stronę azylu, w którym mogłam odetchnąć. Marzyłam o tym, by w końcu usiąść na swoim łóżku i poczuć się bezpiecznie.
Nie odzywałyśmy się do siebie przez całą drogę powrotną. Dopiero wtedy, kiedy już znaleźliśmy się w domu, mama powiedziała, żebym się położyła w swoim pokoju i odpoczęła. Sama zeszła na dół, do kuchni i wzięła się za szykowanie obiadu. Wiedziała, że powiem jej o wszystkim dopiero wtedy, kiedy będę gotowa.
Przez dłuższy czas wpatrywałam się w szybę, przez którą przedzierały się złociste promienie słońca. Gdybym tylko mogła, pewnie wróciłabym na tereny szkoły i odnalazła swoją klasę, żeby zobaczyć, czy wszystko z nimi w porządku. Choć nigdy nie byłam ze swoimi rówieśnikami blisko, to nie chciałam, żeby stało im się coś złego.
Chwyciłam słuchawki, leżące na komodzie i czym prędzej podłączyłam je do mp4, żeby zagłuszyć czarne myśli jakąś typową, przyjemną muzyczką z gatunku pop, łagodzącą nerwy. Zanim odpaliłam pierwszy kawałek, usłyszałam grzmot, dobiegający z dołu. Ktoś z całej siły uderzył w stół pięścią, albo zamachnął się i rzucił na podłogę jakiś ciężki przedmiot. Podskoczyłam w miejscu, przykładając ręce do klatki piersiowej.
-Mamo?- Krzyknęłam dość głośno, odrzucając słuchawki na bok. Pewnie podczas przygotowywania obiadu spadły jej garnki, albo przez przypadek wywróciła taboret.
Przez parę chwil siedziałam nieruchomo, nasłuchując. Wstrętna cisza rozlewała się po domu, próbując grać ze mną w kotka i myszkę. Niemalże słyszałam przepływ krwi, dudniącej mi pomiędzy uszami. Mama nie odpowiedziała. Zamiast wziąć się w garść, siedziałam z podkulonymi nogami na łóżku, oczekując kolejnych dziwnych dźwięków.
-Mamo, nie żartuj sobie!- Znowu podniosłam głos, wykrzywiając usta w niepewnym uśmiechu. A może mnie nie usłyszała? Nie, na pewno by mi odpowiedziała. Miała wyczulony słuch.
Wstrzymałam oddech, przełykając ślinę.
Coś stoczyło się po schodach i upadło na sam dół. Złapałam kołdrę z całych sił, przyciągając ją do siebie. Chciałam się ukryć. W domu już nie było mojej mamy... A nawet jeśli, to nie byłyśmy tutaj tylko we dwie, zupełnie same.
Kolejny łomot, dobiegający z mojej łazienki, znajdującej się drzwi obok, zmusił mnie do zeskoczenia z łóżka. Chwytając pierwszy lepszy i cięższy przedmiot, którym okazała się być lampka nocna wyrwana z kontaktu, ruszyłam pędem przed siebie, wypadając drzwiami na korytarz. Otworzyłam z łoskotem zamknięte drzwi do łazienki, wypełniając płuca powietrzem. Nikogo tam nie było. Mój wzrok powędrował w stronę okna, które mogło narobić trochę hałasu, bo na dworze wiał silny wiatr, a ktoś zapomniał je zamknąć. Okej, może tutaj nic się nie stało, ale dźwięki dochodzące ze schodów i kuchni nie były zwykłym figlem, spowodowanym przez pogodę. Odetchnęłam ciężko, wycofując się z pomieszczenia tyłem i zaczęłam skradać się do schodów. Wyjrzałam na korytarz, wyciągając szyję i unosząc brodę.
Nic. Zero. Cisza. Albo ten ktoś wydostał się z mojego domu, albo bardzo dobrze ukrył swoją osobę.
Nie czekając na kolejny huk, zbiegłam na dół. Przeskoczyłam ostatnie dwa schodki i wylądowałam na czerwonym dywanie w przedpokoju.
-Mamo...?- Powtórzyłam nieco ciszej, biorąc głębszy wdech. Zakręciło mi się w głowie. Oparłam plecy o ścianę, przesuwając się powoli w stronę jadalni. Gdy już znalazłam się przy progu, delikatnie wychyliłam swoją sylwetkę, żeby ocenić, czy rzeczywiście nie stoi przy kuchence i czegoś nie gotuje na obiad. Czerwona papryka leżała na drewnianej desce. Dopiero połowa warzywa została pokrojona. Odrzuciłam lampkę na podłogę i chwyciłam duży nóż kuchenny, na którym jeszcze został czerwony sok posiekanego warzywa.
Następny hałas, tym razem dobiegający z ogródka, przeciął mój ciężki oddech. Musiałam wydostać się stąd jak najprędzej. W myślach powtarzałam słowo "błagam" niczym mantrę. Chciałam, żeby ten cały cyrk jak najszybciej się skończył. Najpierw artykuł, potem zaraza w szkole, teraz jakiś pieprzony złodziej... Pragnęłam, żeby do domu wreszcie wróciła matka razem z ojcem, żeby przytulili mnie do siebie jak najmocniej i powiedzieli, że będzie dobrze. Najbardziej bałam się tego, że zaraz potknę się o ciało nieprzytomnej, leżącej gdzieś we krwi, mamy. Albo co gorsza... Znajdę ją nienaturalnie bladą- martwą.
Wyleciałam bocznymi drzwiami na dwór. Rozejrzałam się naokoło, odbiegając parę metrów od domu i opierając się o płot, który oddzielał naszą posesję od ulicy.
Ktoś tu był. Ktoś definitywnie obserwował każdy, nawet najmniejszy mój ruch. To było dziwne, ale... Czułam jego oddech na swoim karku. Podążał za mną krok w krok. Chciał wykurzyć mnie z domu i mu się to udało. Odwróciłam się za siebie, unosząc ciężar ciała na palcach i nieco wyglądając na ulicę. Ten sam, czarny van, na którego zwróciłam uwagę przy szkole, stał po drugiej stronie ulicy, odbijając od swoich ciemnych szyb promienie słoneczne. Ciarki przeszły mi po szyi, a dłonie zaczęły się pocić z nerwów, przez co nóż nieco wyślizgiwał mi się z palców. Odwróciłam swoją sylwetkę w stronę drzwi prowadzących do kuchni. Przygryzłam dolną wargę, biorąc głębszy wdech, poprzedzony głuchym szlochem. Nie wiedziałam, co mam robić. Mojej matki nigdzie nie było. Ścisnęłam kuchenne ostrze, które trzymałam w dłoniach i już miałam zerkać w stronę drzwi, gdy nagle...
Poczułam ucisk w lewym ramieniu. Automatycznie się odwróciłam, spoglądając na zamaskowaną osobę, stojącą obok mnie. W moim ciele spoczywała cienka igła, która była początkiem małej, niepozornej strzykawki, wypełnionej przezroczystą cieczą. Zamachnęłam się nożem, przerywając czarny materiał bluzki napastnika. Niestety nie mogłam się dalej bronić, bo wróg obezwładnił mnie jednym zwinnym ruchem, zmuszając do wypuszczenia ostrza z palców. Nogi miałam niczym z waty. Runęłam na ziemię, próbując podtrzymać się w jakikolwiek sposób rękami, ale te również nie dały rady utrzymać mojego ciężaru ciała.  Rozszerzyłam oczy w niemym zadziwieniu i wyrwałam z ramienia strzykawkę, którą rzuciłam gdzieś na trawę. Próbowałam wstać, ale mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa, a obraz rozmazał się w jednym momencie, zaczynając wirować.
-Co ty...- Wydukałam jedynie, bo język również nie chciał ze mną współpracować. Otworzyłam szeroko oczy i wyciągnęłam ręce jak najdalej do przodu, wbijając paznokcie w ziemię i rwąc zieloną trawę, żeby przesunąć swoją sylwetkę choć parę centymetrów od nieznajomego. Syknęłam przeciągle, a następnie ostatkiem sił uniosłam brodę. Zauważyłam ciemną sylwetkę, która nachyliła się delikatnie, unosząc prawą dłoń do góry. Rozchyliłam wargi, chcąc pisnąć. Całe życie przeleciało mi przed oczami. Czy właśnie teraz miał nastąpić mój koniec? Co się działo z matką? Napastnik zajął się najpierw nią, a teraz postanowił zabawić się również ze mną?  Poczułam, że wszystkie moje kończyny stają się twarde niczym z kamienia i zastygają w bezruchu. Chciałam krzyczeć, żeby ktoś mnie ratował, ale było już za późno... Pochłonęła mnie całkowita ciemność. 

6 komentarzy:

  1. O MÓJ BOŻE CZEKAM NA NASTĘPNY WERA!//caroxbrks

    OdpowiedzUsuń
  2. No dobra super rozdział :) jak na razie nie ma chłopców ale myślę że mają coś wspólnego z tym czarnym vanem :) cudowne tl jest serio oby tak dalej rzeczywiście nigdy wcześniej nie czytałam takiego opowiadania życzę weny i czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  3. Boskiii!!!!Az mi ciarki przechodzily po plecach!Ciekawi mnie co sie stalo z jej mama.I jak moglas jej odebrac bezcenny zeszyt?Nie moge sie doczekac nastepnego rozdzialu i czekam az pojawia sie chlopaki.Weny zycze ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny, trzymający w napięciu i w ogóle.. Nigdy nie czytałam takiego ff, czekam na następny rozdział x

    OdpowiedzUsuń
  5. Omg....co za opowiadanie! Tak strasznie jestem ciekawa jaką rolę odegrają tutaj chłopcy..masakra, aż mnie ciary przechodził jak to czytałam! :xx Czekam na kolejny! /Iza

    OdpowiedzUsuń
  6. Niesamowity, czytanie tego to sama przyjemność. Nic dodać nic ująć. Zakończyłaś w takim momencie że nie mogę doczekać się następnego rozdziału.
    Kocham mocno xx
    @yeah_buddy_xo

    OdpowiedzUsuń